4. Podejrzana
Elsa składa podpis pod ostatnim bardzo ważnym dokumentem. Wzdycha. Nareszcie skończyła. Przez chwilę odpoczywa. Potem zaczyna ćwiczyć swą moc. Powolutku na biurku pojawia się miniaturowy lodowy zamek, który po chwili zamienia się w mniejszą kopię pomnika śnieżnego tygrysa.
Nagle Elsa słyszy pukanie do drzwi. Wchodzi Rupert, jeden z ważniejszych urzędników w jej kancelarii.
- Pani, z Weseltonu przybyli Arcyksiążę i jeden z przedstawicieli naszego kraju, Agnarr.
- Bez zapowiedzi? O tej porze? Co się stało? Tylko mi nie mów, że Arcyksiążę ma na nazwisko von Szwądękaunt – Elsa z trudem powstrzymuje dalsze pytania.
- Tak, bez zapowiedzi, jednym z statków handlowych, pół godziny temu. W Weseltonie pojawił się czarnoksiężnik, praktycznie przejął już władzę w części ich ziem wysuniętych najbardziej na wschód. Arcyksiążę von Szwądękaunt oskarża waszą wysokość o współpracę z nim.
Biurko zaczyna pokrywać szron.
Elsa szybko to powstrzymuje.
- Obaj panowie czekają na rozmowę.
Elsa myśli i próbuje powstrzymać zaciskający gardło strach. Domyśla się, że Arcyksiążę zamierza tylko powtarzać, że jest czarownicą i powinna zginąć, albo przynajmniej abdykować. A chce dowiedzieć się czegokolwiek.
- Najpierw wezwij Agnarra.
Imię ojca – myśli.
Po chwili do komnaty wkracza młody mężczyzna. Na poliku ma długą, ledwo zagojoną szramę.
- Witaj, wasza wysokość.
- Witaj. Co się dzieje w Weseltonie?
- Po pierwsze, nie tylko w Weseltonie. Wczoraj, o północy, we wszystkich ziemiach znajdujących się mniej niż dwadzieścia mil od zachodniej granicy królestw północy zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Akurat znajdowałem się w zamku Weiner tuż za tą granicą. Wyszedłem akurat się przewietrzyć.
- O północy?
- Należę do nocnych marków.
- Aha. Opowiadaj dalej.
- Niedaleko znajdowały się starożytne kręgi z kamieni.
- Kojarzę je.
- Więc w tych kręgach nagle zaczęło świecić światło. Rosło i rosło, aż, jak by to ująć… Takie małe żyłki światła zaczęły się rozprzestrzeniać, rozłożone na ziemi, trawie, kamieniach, budynkach. Przypominało to siatkę zarzuconą na prawie wszystkie ziemie dookoła, z wyjątkiem tych daleko na zachodzie. Nagle usłyszałem w głowie głos. Potężny i lodowaty. Widzicie, jak silna jest ma moc? Wkrótce cały świat padnie przede mną, Gireonem, na kolana!
Pobiegłem w stronę zamku, do stajni, wziąłem mojego konia i pogalopowałem na zachód. Czułem, jakby coś mnie przed tym powstrzymywało, walczyłem z samym sobą. W końcu jednak udało mi się dotrzeć poza granicę świetlnej sieci. Niedaleko znajduje się zamek Arcyksięcia, więc skierowałem się w jego stronę. Dotarłem tam razem z paroma innymi… Uciekinierami. Jakoś wyjaśniliśmy zdumionym ludziom na zamku, co się stało. Arcyksiążę najpierw wściekł się, bo ziemie zagarnięte przez tego czarnoksiężnika były jego lennem. Potem ocenił, że za tym atakiem na pewno stoisz ty, pani, wściekł się jeszcze bardziej i oświadczył, że popłynie do Arendelle pierwszym statkiem jaki się nawinie.
- Porzucił własne ziemie… - dziwi się Elsa, ale szybko pojmuje drugie dno decyzji von Szwądękaunta – no tak, tu się czuje bezpiecznie, czarnoksiężnik jest daleko.
- Masz rację, pani. Niewielu ludzi zostało w zamku. Arcyksięcia Ja sam postanowiłem towarzyszyć mu, byś, pani, mogła usłyszeć o wydarzeniach na wschodzie coś więcej niż oskarżenia.
- A ta rana? – pyta Elsa zerkając na szramę. Agnarr lekko się rumieni.
- Sprzed paru dni… - mruczy tonem, w którym królowa wyczuwa prośbę o niedopytywanie się.
- Nieważne. Dziękuję ci, te informacje na pewno mi się przydadzą. A teraz muszę jeszcze przekonać Szwądękauta, że nie zaprzedałam jeszcze duszy diabłu – Elsa uśmiecha się słabo. Czuje, że wkrótce dotrze do niej ogrom całej tej sytuacji.
Parę minut później Arcyksiążę Weseltonu von Szwądękaut jest w swoim żywiole:
- Teraz wszystkim udowodnię, że jesteś czarownicą!
- A dowody? – odpowiada spokojnie Elsa.
- Domagam się powołania niezależnej komisji!
- Jakiej misji? – do gabinetu wkracza rozczochrana niemiłosiernie Anna. – Co tu robi Arcycośtam von cośtam?