Na szczyt dotarli w samo południe. Lambert zajmował się koniem, a Elsa szła schodami do pałacu. Pierwszym co zobaczyła były rozbite w drobny mak drzwi.
Idąc dalej widziała zniszczone lodowe figury i płaskorzeźby, które robiła gdy przyjeżdżała tutaj by odpocząć od obowiązków. Najmniej zniszczone były figury przedstawiające ją i Annę, najmniej zniszczone ponieważ uszkodzone, a raczej odcięte były tylko ich głowy. Elsie niedobrze się zrbiło gdy to zobaczyła więc niezwłocznie postanowiła to naprawić. Gdy już naprawiła obie rzeźby odwróciła się i zobaczyła stojącego z torbami Lamberta.
-Gdzie zanieść twoje rzeczy?
-Zostaw je w tamtej komnacie. - powiedziała pokazując drzwi na końcu korytarza - Twoja jest ta obok.
-Jasne - skinął głową i poszedł odłożyć torby w wyznaczone miejsce.
-To co będziemy tu robić? - spytała gdy wrócił - I kiedy pojedziemy do stolicy?
-Zakładając że Annie uda się nakłonić króla Nasturii do pomocy, to i tak będą potrzebować co najmniej tygodnia na zebranie sił. Nie widzę sensu by się niepotrzebnie narażać i jechać do stolicy tak wcześnie więc poczekamy tu. - odpowiedział - Poza tym myślę że to idealne miejsce byś mogła odzyskać panowanie nad swoimi mocami.
-Mówiłam ci, już wszystko dobrze. Panuje nad tym. - powiedziała i na dowód wypuściła w powietrze setki płatków śniegu - Widzisz?
-Tylko czy podczas walki będziesz miała nad tym kontrole?
-Nie myślałam o tym.
-Nadal rozpamiętujesz to co się stało na polanie? - zapytał kładąc dłoń na jej ramienu - Posłuchaj, gdybyś wtedy nie zareagowała, najprawdopodobniej wszyscy byśmy tam zginęli. Zrobiłaś, co musiałać. Teraz musisz wziąść się w garść i stanąć do walki. Ulice Arendelle spłyną krwią, od ciebie będzie zależeć ile i czyja ta krew będzie. Elso, pomyśl co się stanie tobie i twoim bliskim jeśli zawiedziesz. Nie możesz do tego dopuścić, musisz być gotowa. W mieście niewiele będzie w stanie nam pomóc.
-Wiem co może nam pomóc. - przerwała z błyskiem w oku - Armia.
___________________________________________________________________
-Nie cieszysz się na mój widok Anno? - spytał cały czas szyderczo się uśmiechając.
-Jesteś ostatnią osobą, której widok mógłby mnie ucieszyć. - odpowiedziała poważnym tonem.
-Ach tak? To czemu tu przyszłaś, skoro nadal chowasz urazę.
-Po prostu chciałam zobaczyć jak nisko upadłeś. Miałeś bogactwo swojej rodziny, miałeś mnie i co? Postanowiłeś postawić wszystko na jedną kartę i przegrałeś. Gdybyś był rozważniejszy twój plan mógłby się udać.
-Poucza mnie o rozważności ta, która dała się z łatwością oszukać i chciała wyjść za kompletnie nieznaną osobę. A tak właściwie to co z tamtym twoim prostakiem? Wzieliście ślub gdy mój statek odpływał, czy może postanowiłaś poczekać kilka dni?
-Dla twojej wiadomości ten "prostak" nazywa się Kristoff, a ślubu jeszcze nie było. -odpowiedziała ledwo powstrzymując się od uderzenia go w twarz - Oświadczył się, ale jeszcze się nie pobraliśmy. Najwyraźniej nie znasz mnie tak dobrze jak sądziłeś.
-Mógłbym ci to samo powiedzieć.
-Doprawdy? Jesteś podłym, samolubnym, zgoszkniałym i zdradliwym kretynem!
-Po co tyle agresywnych słów droga Anno. Ciekawi mnie, czy tak samo będziesz się zachowywać gdy mój przyjaciel w końcu dopnie swego.
-Jeśli chodzi ci o Roberta, króla Weseltonu, to muszę cię rozczarować ponieważ wątpie czy będzie w stanie ci pomóc gdy znajdzie się między armią Arendelle, a flotą twojego ojca. A teraz żegnaj. Raczej nie prędko się zobaczymy.
-Żegnaj księżniczko. - odpowiedział gdy odeszła - Jeszcze się zdziwisz jak prędko o mnie usłyszysz. Strażnik! - zawołał - Bloody solen går upp.
-Efter gränserna av världen. - ukłonił się - Co rozkażesz?
-Poinformuj Roberta, że mój ojciec stanął po stronie Arendelle.
-Coś jeszcze?
-Już wszystko. Możesz odejść. - powiedział Hans, po czym usiadł w kącie i zaczął drapać ścianę.