Kraina lodu Wiki
Ten blog użytkownika jest częścią fanonu Kraina lodu Wiki. Informacje tutaj zawarte mogą, lecz nie muszą pokrywać się z wydarzeniami z filmu. Mogą jednak zawierać spoilery.

Rozdział 7.

Down the stairs

Anna miała wrażenie, że schody się nie skończą. Stawiała krok za krokiem, na coraz niższy stopień, mając pochodnie na ścianach za jedyne oświetlenie.

-Daleko jeszcze?

-Zawsze jesteś taka marudna, czy tylko jak ja jestem w pobliżu?-zapytał Kristoff, uśmiechając się nieznacznie.

-A ty każdemu odpowiadasz pytaniem na pytanie, czy tylko mi?-burknęła, wydymając usta.

Kristoff roześmiał się. Zapewne starała się wyglądać jak najbardziej dorośle i zimno, ale efekt był zupełnie inny. Bardziej przypominała naburmuszoną pięciolatkę. Stwierdził, że to słodkie. Zaraz jednak pokręcił głową i spoważniał.

Ku radości dziewczyny, schody się skończyły. Znaleźli się w ogromnym pomieszczeniu z wysokim sklepieniem, pod którym wisiał ozdobny i niewąpliwie zabytkowy żyrandol. Drewniane ściany, pokryte były różnymi obrazami i fotografiami różnej jakości, przedstawiających jakieś dziwne istoty, które były rodem wyjęte z "Harry'ego Pottera". Podłoga, została wyłożona miękkim, purpurowym dywanem, który skutecznie tłumił kroki ludzi, którzy się tam znajdowali. A trochę ich było. W różnym wieku, od nastolatków, po poważnych mężczyzn i kobiet, u których widoczne były pierwsze siwe włosy i zmarszczki. Jedni spokojni, czytający książki, lub gazety, albo rozłożeni na miękkich fotelach i sofach, ktoś nawet spał. Inni szybkim krokiem przemierzali pomieszczenie, poobwieszani bardzo różną bronią. Znalazła się też grupka chłopaków z osmalonymi włosami i brwiami, opierający się o drewnianą ścianę, oddychając ciężko jakby dopiero co uszli z życiem. Dopiero, gdy Anna przyzwyczaiła się do panującego gwaru, usłyszała, że z wielkich głośników wydobywała się skądś znajoma jej melodia.

-To recepcja.-powiedział Kristoff.

-Zaraz, czy to nie wy?-zapytała marszcząc brwi, dokładniej wschłuchując się w muzykę rockową.-No wiesz, wasz zespół?

-Spostrzegawcza jesteś.-uśmiechnął się.- Nareszcie nas docenili.-mruknął do siebie i ruszył do przodu.

-A co się im dziwić? Jesteście świetni!-podążyła za nim, mówiąc dalej-Ostatnio u nas w domu leciał w kółko ten kawałek, który nagraliście razem z Punzie. Normalnie palec mnie bolał od ciągłego wciskania "replay"!

-O, co się stało? Czyżbyś mi schlebiała?-uniósł brew do góry.

-Skąd wiesz, że chodzi o ciebie? Może miałam na myśli wokal Julka, albo tekst?

-No, coż, nie chwaląc się, to ja ułożyłem słowa do "I see the light".

-Co?-zamurowało ją. Nigdy nie przypuszczała, że może być z niego taki poeta, albo romantyk.-No, dobra, teksty może i piszesz dobre, ale trenerem, to jesteś beznadziejnym.

-I pomyśleć, że to dopiero początek.-mruknął do siebie, gdy wyszli z recepcji, aby się znaleźć w czymś, co Anna nazwałaby klatką schodową. Jedne schody prowadziły w górę i były drewniane, również wyłożone dywanem. Drugie, prowadzące w dół były metalowe, jakby rozkładane i składane w razie potrzeby.

Kristoff wybrał te metalowe.

-A gdzie my tak właściwie idziemy?-zapytała Anna, schodząc za nim.

-Załatwić ci jakąś broń.

-Broń?-automatycznie wyobraziła sobie samą siebie trzymającą jakąś maczugę.

-Chyba nie zamierzasz do końca życia walczyć solniczką? Nie mówię, że było to głupie. Sól działa na każdą istotę fantastyczną oślepiająco i żrąco.

Zeszli do typowej blokowej piwnicy. Było w niej prawie ciemno, gdyby nie trzeczcząca żarówka. Betonowe ściany, betonowy sufit, z którego co jakiś czas skapywała jakaś kropelka wody, spadając do jednej z małych kałuży utworzonych już na betonowej podłodze. A że Anna była Anną, jej trampek parę razy zaliczył kąpiel.

Z dwóch możliwych korytarzy, Kristoff wybrał znajdujący się na prawo od schodów.

-Co jest w tamtym?

-Więzienie. Izolatka dla istot sprawiających kłopoty.

-To tam znajduje się tamta wiedźma, tak?

Pokiwał głową.

Anna już chciała dalej drążyć temat, ale zobaczyła, że korytarz się skończył. Stali przed dużymi, metalowymi drzwiami, na których wisiała tabiczka z napisem: "Vikings".

-Wikingowie?-zapytała wolno, a przed oczami stanął jej wizerunek rosłego, brodatego faceta, który wymachuje w złości toporem, tak mocno i zamaszyście, że hełm z dwoma rogami prawie spada mu z głowy.

-To tylko nazwa wydziału.-powiedział-Zajmują się wyrobem broni i smokami.

-Smokami?!

-Chyba nie myślałaś, że kotołaki i wiedźmy to jedyne istoty fantastyczne?-zaśmiał się otwierając drzwi.

Weszli do zwyczajnego sklepu. Tyle że ściany były kamienne, a na półkach leżały najróżniejsze rodzaje broni. Od średniowiecznych mieczy, przez topory, siekiery, bułaty i włócznie.

Doszli do lady, za którą siedział potężny, rosły mężczyzna, ubrany w skórzaną kurtkę, o blond włosach, spiętych z tyłu w kucyk. Szczególną uwagę przykuwały jego wąsy. Dłuższe i zaplecione w malutkie warkoczyki. Jego niebieskie, małe oczy, były zmrużone, a czoło zmarszczone, zapewne pod wpływem wysiłku, jakie sprawiało mu intentywne myślenie nad czymś skomplikowanym. Pochylał się nad jakimiś dokumentami, mrucząc coś pod nosem, burkliwym tonem. W prawej ręce trzymał poobgryzany długopis, a w lewej... O zgrozo! Mężczyzna był kaleką. Zamiast lewej ręki, od łokcia w dół umocowana była metalowa proteza, a na niej zamocowany był telefon dotykowy, z otwartym kalkulatorem.

-Jak sie masz, Gobber?-powitał go Kristoff dziarskim tonem.

Blondyn nazwany Gobberem podniósł wzrok znad papierów i uśmiechnął się szeroko, dzięki czemu Annie udało się odkryć, że i w szczęce ma protezę, tym razem był nią złoty siekacz.

-Kristoff, chłopcze! Witaj, witaj!-podniósł się ciężko z krzesła na którym siedział i pokuśtykał za ladę, aby uściskać chłopaka.

Anna stwierdziła, żeGobber musi być weteranem wielu walk i bitew, bo ręka i ząb nie były jedynymi częściami ciała, których nie posiadał. Do nich zaliczała się też prawa noga.

-Wieki do mnie nie wpadałeś!-mówił dalej, a głos miał donośny i wesoły.

-Co tam u ciebie? Dużo zamówień na broń?-zapytał uprzejmie Kristoff.-Co tam uzupełniasz?

-Ach, jakoś idzie.-westchnął.-A te cholerne papiery, to skutek mojego dobrego serducha.

-Jak to? Zostałeś dawcą organów?

-Nie, ale nie potrafiłem odmówić pomocy przyjacielowi w sprawowaniu obowiązków burmistrza. Stoick ma wyjątkowo dużo na głowie. Bycie burmistrzem miasta tak nękanego przez zjawy i potwory to fucha nie dla byle gugusia. Zwłaszcza, że ostatnio sprawy się nadwoiły i natroiły. Namnożyło się tego paskudztwa, jak..., ach z resztą!-machnął zdrową ręką-Moje szare komórki są tak przegrzane, że nie mam nawet siły wymyślać moich opskórnych porównań, od któych większość puszcza pawia. No coż poradzę, taki mój urok. Ale dosyć o mnie, co was sprowadza do najlepszej zbrojowni w Saltedherring?

-Gobber, poznaj Annę Frozen.-powiedział Kristoff.

-Miło mi.-odezwała się Anna wymieniając uścisk dłoni.

-Jesteś siostrą Elsy, tak?-pokiwała głową.-Też masz moc?

-Nie, ja jestem całkowicie zwyczajna.-choć powiedziała to zdanie neutralnym tonem, to mimo wszystko napawało ją jakimś niewyjasnionym smutkiem. Gobber musiał to dostrzec, bo zaraz powiedział:

-Uszy do góry, jak znajdziemy broń, to będzie z ciebie pogromczyni potworów jak znalazł. Kristoff cię wyszkoli, jest w tym naprawdę niezły.

Anna zerknęła na niego ukradkiem. Zaczerwienił się lekko i machnął ręką, z nieśmiałym uśmiechem.

-Daj spokój, Gobber!-powiedział-Idziemy po tą broń, czy nie?

"Ale z niego skromniś! Kto by pomyślał!"-przemknąło Annie przez głowę.

-No dobra, dobra. A myśleliście już co to by mogło być?

-Wykluczam jakąkolwiek ciężką broń. Ma za wątłą budowę ciała, dlatego o toporze, czy młocie mowy nie ma. To musi być coś lekkiego i szybkiego.

Gobber zamyślił się na chwilę, a zaraz potem zawołał radośnie:

-Wydaje mi się mamy coś takiego, jednak nie ma tego jeszcze w sklepie. Za mną!

Udali się za nim w kierunku jednej ze ścian. Anna spojrzała na Kristoffa z pytającą miną, ale on tylko uśmiechną się.

Gobber, ku jeszcze większemu zdziwieniu Anny, zaczął, no jakby to powiedzieć... macać ścianę.

-Gdzie to, na moje skradzione onucki, jest!-mruczał pod nosem, aż wreszcie nacisnął jedną z płytek, a ściana, dosłownie się rozstąpiła, tworząc dziurę, wielkości drzwi.

A prowadziła ona do czegoś w rodzaju warsztatu. Był wielkości zwykłej sypialni nastolatka, lecz sufit, jak się jej zdawało, położony był nieco niżej, niż w normalnym pokoju. Ściany były betonowe i byłyby nudne, gdyby nie mnóstwo rysunków, projektów i szkiców, które zajmowały prawie każde wolne miejsce. Pod jedną ze ścian podsunięte było stare, drewniane biurko, które również zawalone było różnistymi papierami i przyborami technicznymi i plastycznymi. Natomiast na samym środku, oświetlony trzeszczącą, podłóżną lampą, stał stół najwyraźniej przeznaczony do prac. Dlaczego? Otóż stał przy nim wysoki, chudy chłopak, w starej, brudnej koszuli i zielonych, roboczych ogrodniczkach. Jego twarz była zasłonięta, przez maską do spawania. Aktualnie zajmował się jakimś kawałkiem żelaza i maszyną, której nazwy Anna za nic nie mogła sobie przypomnieć z zajęć technicznych, choć mogła przysiąc, że słyszała coś o niej w podstawówce. Maszyna robiła okropny hałas i sprawiała, że snop różno-kolorowych iskier leciał na wszystkie strony.

Chłopak zorientował się, że nie jest sam, więc przerwał swoją pracę, odkładając kawałek żelaza, który okazał się pięknie zdobionym ostrzem na bok i zdejmując maskę.

-Hiccup!-zawołała zaskoczona Anna.-To znaczy, hej. Miło cię widzieć.

-Cześć, Anna.-uśmiechnęł się, odkładając maskę na bok i zdejmując grube rękawice, aby wymienić uścisk dłoni z o głowę od niego wyższym Kristoffem.-A więc szkolenie trwa, jak widzę? Szczerze, współczuję ci, że trafiłaś na Kristoffa. Daje prawie taki wycisk jak Shang.

-Znam tego całego Shanga z opowieci Jacka i Meridy, ale mimo wszystko grabisz sobie, Haddock.-odezwał się Kristoff, ale zaraz potem uśmiechnął się.-Właściwie jesteśmy tutaj, po broń.

-Jak tam twoje nowe bliźniacze ostrza, chuderlaku?-zapytał Gobber.

Hiccup już otwierał usta, ale przerwał mu głos Julka do chodzący z kieszeni Kristoffa:

-Kristoff jest wielkim fanem filmów o "Barbie"-blondyn wyjął pośpiesznie telefon z kieszeni i przewrócił oczami.-Tak, kiedy ostatnio oglądaliśmy "Księżniczkę i Piosenkarkę", popłakał się na końcowej scenie!-do głosu Julka dołączył się głos Jacka.

-Idioci-mruknął Kristoff i odebrał telefon.-Halo?

-Podoba ci się dzwonek, blondasku?-usłyszeli Julka.

-Bardzo. Zawsze o takim marzyłem!-powiedział ironicznie.-To coś ważnego? Właśnie wybieramy z Anną broń.

-North zbiera ekipę. Chcą przeszukać park przemysłowy. Łapiesz się?

-No jasne. Gdzie się spotykamy?

-Za piętnaście minut w jego biurze. A i weź Gobbera i Hiccupa, jak będą chcieli.

-Dobra, za chwilę tam będziemy...-Julek nie dał mu dokończyć, bo rozłączył się.

Anna uśmiechnęła się. No, nareszcie coś się dzieje. Będzie mogła uczestniczyć w prawdziwej misji!

-A ty co się tak śmiejesz?-zapytał ją Kristoff.-Nigdzie nie jedziesz.

-Co?-zatkało ją.-Przeciesz miałam się szkolić!

-Owszem, ale stopniowo. Elsa zabiłaby, gdybym cię tam zabrał.-odciągnął ją na bok, jak rodzic, niegrzeczne dziecko, chcąc dać reprymendę. Chwycił ją przy tym za ramię, za materiał zielonej, letniej kurtki.

-Atakowanie przez kotołaki i wiedźmy, to stopniowe szkolenie, tak?-prychnęła ze złością.

-Nie jesteś jeszcze gotowa, tam może być niebezpiecznie.-wyglądał tak, jakby wszystkich sił używał, aby nie wybuchnąć. Ona czuła się tak samo, ale jej nerwy, nie były nerwami Kristoffa.

-Dlaczego niby? Poradziłam sobie z poprzednimi potworami, zanim zaczęłam te twoje głupie treningi!

-Gaśnicą i solniczką, tak? Na olimpiadzie kreatywności dostałabyć złoty medal, ale to nie jest żadna olimpiada tylko prawdziwa walka! Zabiją cię, zanim zdążyć pisnąć! Albo sama to zrobisz, jak nie zaczniesz myśleć najpierw, a potem dopiero działać!

-Uważasz, że jestem głupia?!

-Nie głupia, ale zdrowo kopnięta!

-Co proszę?!

-Chcesz jechać na obcy teren walczyć z potworami nie znając się na tym kompletnie!

-To się nazywa chęć bezinteresownej pomocy!-wrzasnęła, zdając sobie sprawę, że blondyn wciąż trzyma ją za ramię, więc walnęła pięścią w jego rękę.-Puszczaj!-krzyknęła starając się ignorować fakt, że jej ręka od samego uderzenia bolała niemiłosiernie.

-Chęć bezinteresownej pomocy!-prychnął tonem, w którym niedowierzanie mieszało się jednocześnie ze złością i rozbawieniem.

-Powinnam sama decydować o tym , czy jadę, czy nie! Mam już osiemnastkę na karku, a jakiś niewiele ode mnie starszy typ mówi mi co mam robić!

-Osiemnastkę? Zachowujesz się jak rozpieszczona pięciolatka!

-A ty jak stary, styrany życiem pięćdziesięciolatek!-wrzasnęła.

-Ej, ja mam pięćdziesiątką w tym mięsiącu! Wyglądam aż tak staro?-wtrącił się Gobber, jednak został zignorowany przez ich obojga.

-Przykro mi, znerwicowana księżniczko, ale jako twój trener, odpowiedzialny za twoje i tak już słabe na tle psychicznym, zdrowie, nakazuję ci tu zostać! Gobber, idziemy!

-Zostawisz mnie tu, tak?! Świetnie, panie odpowiedzialny!

-Nie będziesz sama! Hiccup się tobą zajmnie, wasza wysokość!-odkrzyknął, wychodząc z warsztatu.

Anna spojrzała, ze złości zgrzytając zębami,  na bliźniacze ostrza-owoc pracy Hiccupa. Kiedy Kristoff już ją wyszkoli, to chętnie go nimi zatłucze.