No dobra, opowiadania uważam za oficjalnie rozpoczęte :D
Popracowałam trochę nad opisami i długościa moich rozdziałów (to znaczy myślę, że popracowałam, ale jakbyście nie zauważyli zmian, piszcie o tym śmiało), bo z tych dwóch rzeczy jestem najmniej zadowolona, jeśli chodzi o moje fanficki.
A więc, bez dalszego przeciagania, zaczynajmy...
______________________________
Rozdział I – Narodziny
Był to jeden z najgorszych dni w życiu każdego mieszkańca Południowych Wysp. Deszcz lał się z nieba niemal strumieniami, nie ustając nawet na moment. Wiele domów zastało podtopionych.
Wieczór przyniósł ze sobą burzę. Jedną z najstraszniejszych burz tego lata. Poprzedzane głośnymi hukami, błyskawice rozcinały niebo. Straszna, sierpniowa noc…
Jednak przesądni nie dziwili się tym zjawiskom. Trzynasty sierpnia, w dodatku piątek.
Dla królowej Annelise była to bardzo ciężka noc…
Blask księżyca przedostawał się nieśmiało przez cienkie, granatowe zasłony. Komnatę oświetlały jedynie płonienie świec.
Była zbyt wykończona porodem, nie zwracała więc uwagi na krzątające się wokół niej służące. Mimo zmęczenia zaniepokoiła się. Nie słyszała płaczu dziecka.
- Gdzie on jest? – sapnęła słabo – Czemu on nie płacze?
Pokojówki zdążyły powiedzieć jej tylko, że urodziła chłopca. Nawet jej go nie pokazały.
Na dźwięk głosu królowej, służące ponownie otoczyły jej łóżko, jedna z nich trzymała coś owiniętego w koc na rękach.
Annelise popatrzyła na podwładne ze strachem. Czuła jak ogarnia ją fala strachu. Wstrzymała oddech, gdy nagle usłyszała płacz dziecka.
- Niech się Wasza Wysokość nie martwi – oznajmiła jedna ze służących – Ma Pani pięknego, zdrowego synka.
- Więc dlaczego wcześniej nie płakał? – zapytała z niepokojem.
- Miał nieco płynu w płucach, ale teraz wszystko jej już dobrze – pokojówka delikatnie podała władczyni chłopca.
Annelise popatrzyła na syna, czując wielką ulgę. Bała się, że mogło być z nim coś nie tak.
- Kolejny chłopiec – pomyślała na głos z uśmiechem z ustach.
To był jej trzynasty syn. Była z siebie dumna, że przeżyła tyle porodów. Niektóre z nich były bardzo ciężkie, ale nie cięższe od tego.
Chłopiec leżał spokojnie w ramionach matki, a Annelise nie mogła napatrzeć się na oczy maleństwa. Miały piękny odcień jasnej zieleni. Żaden z jej synów nie miał aż tak pięknych oczu.
- Moje cudne maleństwo… – szepnęła z zachwytem, próbując ukołysać dziecko do snu – Mój mały książę… Księże Hans z Południowych Wysp…
***
- Trzynasty chłopiec, Wasza Wysokość – ukłonił się jeden ze służących.
Król Malkolm podniósł się z tronu. Na jego zarośniętej ciemną brodą twarzy pojawił się uśmiech.
- Jak czuje się królowa? – zapytał z troską.
- Wszystko z nią dobrze, Panie. Z dzieckiem również. Początkowo były pewne komplikacje…
- Jakie komplikacje? – Malkolm zmarszczył brwi.
- Dziecko na początku nie płakało, ale teraz jest już w porządku.
Król odetchnął z ulgą, po czym opadł na tron.
Narodziny każdego dziecka przezywał równie mocno. Za każdym razem martwił się jednocześnie o żonę, jak i o mające się urodzić dziecko. Wraz z małżonką po każdym kolejnym dziecku obiecywali sobie, ze będzie już one ostatnim. Jednak po pewnym czasie i tak na świat przychodził kolejny potomek królewskiego rodu Południowych Wysp. Zawsze chłopiec.
***
- Jak się czujesz, kochanie? – Malkolm wszedł do komnaty zony.
Starał się stawiać jak najcichsze kroki, jednak jego potężna postura zbytnio mu na to nie pozwalała.
Gdy wreszcie podszedł do łóżka, usiadł ostrożnie na jego brzegu i uważnie przyjrzał się najmłodszemu synowi, który spał spokojnie trzymany przez matkę na rękach.
- Czuję się dobrze – uśmiechnęła się Annelise.
- Służący powiedział mi, że były jakieś problemy z…
- Ciii – uciszyła męża wskazując na śpiące niemowlę – Bo go obudzisz. Przed chwilką zasnął.
- Trzynasty syn… - westchnął Malkolm, tym razem znacznie ciszej, po czym pogłaskał delikatnie żoną po policzku – Mam taką cudowną, wielką rodzinę…
***
Tymczasem w kuchni odbywała się dyskusja części zamkowego personelu.
- Kolejne dziecko do pilnowania – westchnęła Sofia, łapiąc się za głowę – Ciekawe, czy wreszcie podniosą mi pensję…
Sofia była zaufaną służącą władców Południowych Wysp. To na niej spoczywał obowiązek opieki nad młodymi książętami. Nie narzekała ona na warunki pracy. Miała swoją własną komnatę, której wyposażenie niemal dorównywało pokojom dla królewskich gości. Mimo sędziwego wieku i problemów z kręgosłupem ochoczo pomagała Annelise i Malkolmowi w wychowaniu ich pociech.
Jednak nie kręgosłup doskwierał jej najbardziej. Większość książąt, którymi się zajmowała zachowywała się w stosunku do niej karygodnie, Jedynie najstarsi z nich, Klaus i Victor okazywali jej dostateczny szacunek. Cała reszta jednak ignorowała jej uwagi i nie raz zdarzało się, aby ubliżali opiekunce.
- Sofio, nie zrzędźże tak – Valeria, która mieszała zupę w wielkim kotle odwróciła się na chwilę w stronę znajomej – Mieszkasz w pałacu, nie zarabiasz najgorzej i masz jeszcze miano przyjaciela rodziny królewskiej. Czegoż chcieć więcej?
- Może szacunku ze strony tych niewdzięcznych bachorów – odparła z niesmakiem – Może ten trzynasty będzie zachowywał się w miarę przyzwoicie…
______________________________
No, a więc mamy tutaj trzy dość ważne dla dalszego przebiegu akcji postacie... Królową Annelise, króla Malkolma i nianię Sofię... I dwie z tych trzec są dobre, jedna natomiast jest... Może nie zła, ale neutralna...
Dzień narodzin Hansa, w któym mało o samym Hansie się dowiadujemy, ale akcja kolejnego rozdziału przeniesie się do czasów, gdy Hans ma już kilka lat (nie wiem dokładnie ile wtedy będzie miał)
Niestety, kolejnego rozdziału nie spodziewajcie się zbyt szybko. Nie mam nic napisane, od poniedziałku szkoła, a potem majówka, na którą prawdopodobnie gdzieś wyjadę... Może jutro skorbnę chociaż początek :)
Mam nadzieję, ze pierwszy rozdział wam się spodobał ;)