***
Rozdział X
Niebo przybrało ponury odcień granatu. Temperatura zmalała, a wiatr robił się coraz silniejszy…
- Znowu jakaś zamieć? – zapytała Elsa.
- Nie sądzę… - odparł Kristoff obserwując niebo – Ale trzeba znaleźć jakieś miejsce na nocleg…
- Może tam? – Hans wskazał na małą jaskinię – Gdyby znów nas zasypało, przynajmniej wiemy, jak się wydostać – uśmiechnął się do Elsy.
*
- Trzeba rozpalić ognisko… - Kristoff rozejrzał się po jaskini – Ktoś musi pójść po drewno…
- Ja pójdę! – odpowiedzieli chórem Elsa i Hans.
- Jak chcecie, to idźcie… - westchnął obojętnie.
- Siostra, nie zostawiaj mnie samej z… - spojrzała na Kristoffa, jednak siostra wraz z Hansem byli już daleko – Uch… Żeby była jasność, nie zamierzam z tobą rozmawiać…
- Ja też nie…
- I ja też nie.
- Ja też nie!
*
- Ile już nazbierałeś? – zawołała Elsa, ale nie usłyszała odpowiedzi – Hans? – wystraszona lekko rozglądała się dookoła – Hans!
Nie wiedziała, gdzie jest, nie wiedziała, którędy ma wrócić do Jaskini, a teraz jeszcze gdzieś zapodział się Hans. Rzuciła stos uzbieranych gałązek na ziemię i zaczęła go szukać. Nigdzie jednak nie było żywej duszy…
Księżyc schował się za chmurami. Nie widziała prawie nic. Zaczęła trochę się bać i wiele by dała, żeby zobaczyć kogoś, kogokolwiek. Nawet Hansa, za którego towarzystwem zaczęła jakoś dziwnie tęsknić.
- Gdzie jesteś, Hans? – wołała, ale nie słyszała nic, prócz pohukiwania sów –Hans, gdzie…
- Tutaj! – nagle, jakby znikąd pojawił się tuż przed nią, na jego twarzy widniał szeroki uśmiech.
- Zwariowałeś? – zmarszczyła brwi.
- Może… A co? Stęskniłaś się za mną?
- Po prostu… - nie mogła mu przecież tego powiedzieć – Po prostu nie wiedziałam, jak mam wrócić do jaskini… A przez ciebie zgubiłam te wszystkie patyki które tak długo zbierałam… - usiadła na ziemi ukrywając twarz w dłoniach, nadal nosiła na nich rękawiczki.
- Hej, ja… - zmieszał się, nie spodziewał się takiej reakcji – Przepraszam, nie chciałem cię urazić… - usiadł obok niej.
- Nie, to… To nie twoja wina.
- Więc co się stało? – zapytał.
- Chodzi o to, że… - poparzyła mu prosto w oczy – Boję się. Strasznie się boję… Co, jeśli nie znajdziemy tej całej Vegi ? Jeśli wyprowadziła się stąd? Narażałabym was na te wszystkie niebezpieczeństwa niepotrzebnie…
- Będzie dobrze, zobaczysz – uśmiechnął się – Poza tym, już i tak sporo się nauczyłaś.
- Niby czego?
- Spójrz… Uwolniłaś nas z tej jaskini, dzięki swojej mocy. Tego Puszka, też czymś zajęłaś, wyczarowując śnieżną kulę, a poza tym… Pomogłaś mi, kiedy byłem ranny… No wiesz, wtedy w zamku…
- Ale nie musiałabym ci wtedy pomagać, gdybym nie próbowała zabić Weseltona…
- Weselton to pajac. Oboje dobrze o tym wiemy. Ze wszystkiego robi wielką aferę, cos o tym wiem… Ale najważniejsze jest pozytywne myślenie… Weź przykład z Anny, ona zawsze wierzy szczęśliwe zakończenia…
- Ale póki co jest skłócona ze swoim narzeczonym…
- Poprawka, byłym narzeczonym.
- Właśnie… Może gdyby tu ze mną nie przyszli, nie pokłóciliby się… - zwiesiła głowę – Wszystko psuję… Zawsze….
Nie wiedział, co powinien teraz zrobić. Starał się ją pocieszyć, ale najwidoczniej mu to nie wyszło… Nie mógł znieść, ani tej ciszy, ani jej smutnej twarzy… Zawahał się, jednak po głębokim wdechu wziął się na odwagę. Objął ją delikatnie ramieniem, ale jakież było jego zdumienie, kiedy ona nie dosunęła się, ale mocniej się do niego przytuliła.
- Dziękuję, Hans – szepnęła.
- Drobiazg…
*
- Co tak długo? – zawoła Kristoff – Nie dość, że jest zimno, to jeszcze musiałem siedzieć tutaj z nią…
- Nie musiałeś, mogłeś sobie pójść! – krzyknęła Anna.
- Że też o tym nie pomyślałem… Następnym razem poszukam sobie osobnej jaskini…
- Mamy drewno – Elsa z hukiem rzuciła patykami o ziemię, aby uciszyć przyjaciół.
*
Elsa i Anna dawno już spały. Anna, na drugim końcu jaskini, aby być jak najdalej od Kristoffa, a Elsa niedaleko ogniska. Hans, który leżał blisko niej nie mógł oderwać od niej wzroku…
- Zakochałeś się, czy co? – zapytał Kristoff dogaszając ognisko.
- Kto? Ja? – zaśmiał się nerwowo – Coś ty… Po prostu… Chciałem tylko… Zresztą nieważne, nie zrozumiesz…
- A skąd wiesz?
- Przeczuwam… - położył się na plecach patrząc w sufit.
- Nie możesz spać? – Kristoff ciągnął rozmowę.
- Tak jakoś… A tobie, co się tak nagle naszło na rozmawianie ze mną? – zapytał podejrzliwie.
- A tak jakoś… - westchnął rozgrzebując patykiem spalone gałęzie.
- Niech zgadnę… - Hans podniósł się, po czym usiadł niedaleko Kristoffa – Anna, hm?
- Może… - mruknął obojętnie patrząc przed siebie – No bo… Kiedy ją poznałem, to wiedziałem, że jest zaręczona – popatrzył z wyrzutem na Hansa – Ale i tak wiedziałem, że jest dla mnie kimś ważnym… Nie robiłem sobie nadziei, że będzie wolała mnie, niż księcia, który mógłby dać jej wszystko i jeszcze więcej, ale… Chciałem, żeby była ze mną… A teraz, jak pomyślę, że… Prze jedną taką głupią kłótnię mogę ją stracić to… Właściwie, to dlaczego ci się zwierzam?
- Cóż… Dlaczego, nie wiem, ale wiem, że powinieneś ją przeprosić…
- Nie chce mnie znać… Powiedziała, że woli zadawać się bardziej z tobą niż ze mną, co jest dla mnie już i tak sporym poniżeniem… - spojrzał na Hansa – Bez urazy…
- Tym razem nic obraźliwego ci nie odpowiem, bo wiem, że strasznie teraz cierpisz, ale… Ona cię naprawdę kocha i to widać. Widać też, że tak samo jak ty jest smutna, bo się kłócicie. Na twoim miejscu porozmawiałbym z nią na spokojnie.
- Wow… Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem ale… Dzięki, Hans.
- Nie ma sprawy.
***
I jak oceniacie? A szczególnie te fragmenty, gdy Hans pociesza najpierw Elsę, a potem udziela rady Kristoffowi???