Kraina lodu Wiki
Advertisement
Fanon-wordmark Ten blog użytkownika jest częścią fanonu Kraina lodu Wiki. Informacje tutaj zawarte mogą, lecz nie muszą pokrywać się z wydarzeniami z filmu. Mogą jednak zawierać spoilery.

Witam.

A oto pierwszy rozdział Frozen Games. Całe fanfiction jest w narracji Elsy.

Endżoj xd


~~

Frozen Games

Rozdział 1

Wstaję wcześnie rano. Zawsze tak robię w dożynki. Co roku wychodzę przed losowaniem do lasu otaczającego 12 dystrykt.  Możliwe przecież, że widzę go poraz ostatni. 

Wstaję i rozglądam się po chatce. Od śmierci rodziców dzielę chatę z siostrą Anną. Jej stary właściciel zmarł z głodu wieki temu, przez lata nikt tu nie mieszkał. Potem wprowadzili się tutaj nasi rodzice. Mama była wtedy w ciąży z Anną. Pamiętam, że wcześniej mieszkaliśmy w domu koło szewca. Mama u niego pracowała, miała do tego talent. Potem szewc zmarł ze starości, nie miał dzieci, interes zamknęli, a rodzice wylądowali ze mną na bruku. Zamieszkaliśmy w chacie, bo nie było innego wyjścia.

Patrząc na pokój czuję tęsknotę. Tam, gdzie śpię mieści się kilka pokoi - kuchnia, salon i moja sypialnia. Jest jeszcze jeden pokój, który oddałam Annie. W mojej sypialni stoi stary kredens, służący za kuchnię. Nie mamy lodówki, lodówka to luksus, na który nie możemy sobie pozwolić. Na środku znajduje się stół, przy którym zjadamy posiłki. No i jeszcze trzy krzesła i tyle.

Zrywam się na równe nogi. Czekam, aż miną mi mroczki przed oczami i zaczynam się ubierać w buty myśliwskie, elastyczne spodnie i ciepłą, wojskową kurtkę ojca. Na stole leży kozi serek owinięty w papier. An musiała go kupić wczoraj u burmistrza. Jak miło.

Zostawiam serek dla Anny i wychodzę. Na zewnątrz panuje półmrok, jest jeszcze bardzo wcześnie rano. Trawę pokrywa rosa, nad ziemią unosi się mgła. Gdybym nie miała kurtki ojca, to na pewno bym zmarzła. 

Podchodzę powoli do ogrodzenia otaczającego 12 dystrykt. Legenda głosi, że kiedyś 24/h było podłączone do prądu. W każdym razie teraz działa tylko kilka godzin w nocy, więc bez cienia stachu wspinam się na ogrodzenie i przeskakuje na drugą stronę. 

Las. Las otaczający mój dystrykt to dosłowna puszcza. Nie znając terenu łatwo się tu zgubić. Ludzie boją się tu przychodzić, ponieważ 1. wychodzenie za ogrodzenie jest uznawane za kłusownictwo i surowo karane, nawet śmiercią oraz 2. w lesie grasują dzikie, często też wściekłe zwierzęta, więc bez broni strach tam się zapuszczać.

Ojciec przed śmiercią nauczył mnie walki. Próbował mnie nauczyć strzelania z łuku, co było tragiczne i szybko zaniechał dalszych prób.  Za dobrze rzucam nożami i walczę wręcz. To już coś.

Przebiegam kilka metrów w głęb drzew i kucam. Rękami próbuję wymacać ukryty pod ściółką nóż i procę. Ich wymacanie jak zwykle zabiera mnóstwo czasu. Kiedy w końcu mi się udaje biegnę dalej, żeby sprawdzi sidła. Najpierw sprawdzam te nad jeziorem.  Złapałam dzikiego indyka. Dobijam go nożem i przerzucam przez ramię. Potem sprawdzam sieci w wodzie. Tam jak zwykle pusto, ale i tak nie tracę nadziei, że w tym jeziorze są jeszcze ryby. Następnie sprawdzam pozostałe sidła w głębi puszczy. W pierwszych trzech nic nie ma. W czwartej znajduje pół żywego zająca. Została już tylko ostatnia.

Dobiegam do leśnej polany, gdzie powinno być sidło. Zapiera mi dech w piersi, kiedy widzę, że jest puste. Ale nie w tym rzecz. Liny są przecięte, więc ktoś musiał być tu przede mną i zabrać to, co było w sidłach. To mogli być Strażnicy Pokoju. Na samą myśl o tym chcę mi się płakać. Odkryli mnie.  Wiedzą, że kłusuję poza terenami dystryktu. Teraz mogą mnie nawet zabić. Myślę, co będzie z Anną. Przecież ona nie umie polować. Umrze z głodu.

- Tego szukasz? - pyta głos za mną. Najpierw o mało nie padam na zawał, potem odzyskuję spokój. To znajomy głos.

-Cześć, Jack. - mówię i odwaracam się do kolegi.

Jack Frost stoi za mną trzymając w ręku chleb i martwego zająca. Jego białe włosy teraz są mokre od potu.

-Jezu, o mało nie przyprawiłeś mnie o zawał. Myślałam, że to Strażnicy Pokoju. - mówię roztrzęsionym głosem i siadam na kamieniu między drzewami. Jack idzie w moje ślady. Zabiera mój nóż i przekraja swój chleb  w pół. Daje mi jedną połowę. Ja odmawiam:

-Nie, Jack, nie musisz. Masz siódemkę rodzeństwa do wykarmienia. U nas jest chleb. Damy sobie z Anną radę.

Jack jest dobrym przyjacielem. Pewnego dnia przyłapał mnie w lesie, jak rzucałam nożem w indyki. Bałam się, że mnie zdradzi, ale tego nie zrobił. Nauczył mnie jak zakładać sidła, gdzie najlepiej je zastawiać. Odkryłam, że jego ojciec zginął w wybuchu w podziemnej kopalni i od tamtej pory sam wykarmia rodzinę. Ma siódemkę rodzeństwa, pięć sióstr i dwóch braci. Nigdy nie byłam w stanie nauczyć się ich imion. Oprócz kłusownictwa zamuje się pracą w piekarni. Podziwiam go za odwagę. Ja nie potrafiłabym posuwać się kłusownictwa miejąc pracę. Gdyby przyjęli mnie gdziekolwiek, to zrezygnowałabym z tej niebezpiecznej "zabawy". On stara się zapewnić  jak najwięcej rodzinie, więcej niż jest w stanie. To jest niesamowite.

- Daj spokój, Elsa.  Dostałem ten chleb za darmo z pracy. Piekarz to hojny człowiek. A resztą ja też mam dużo chleba w domu. 

Nie wierzę w jego słowa. Nieważne ile chleba dostaje, i tak na pewno ma go mało. W końcu ja i Anna zjadamy bochenek chleba we dwie przez cały dzień. Ich jest dziewięcioro razem z Jackiem i matką. To po prostu nieprawdopodobne, żeby im wystarczało bez względu na to jak hojny jest piekarz.

- Nie i koniec. - mówię i tym samym kończe temat. 

Jack zabiera chlebi pakuje go do torby, którą ma przewieszoną przez ramię. 

- Jak myślisz, kto będzie wylosowany? - pyta nagle

Odwracam głowę w jego stronę tak gwałtownie, że aż boli mnie szyja.

- Sama nie wiem. - to jedyne, co potrafię wykrztusić. Nie lubię mówić o Igrzyskach Głodowych - Myślę, że gdybyś ty trafił na arenę, to byś przeżył.

Jack patrzy na mnie ukradkiem obierając swojego zająca ze skóry.

- Wątpię.

Zwieszam głowę. Zastanawiam się nad tym, co usłyszałam. Patrzę na swoje buty, a gdy podnoszę wzrok widzę, jak niebieskie oczy Jacka patrzą się prosto na mnie z tą samą fascynacją, kiedy zobaczył mnie poraz pierwszy. 

Odwracam wzrok i zaczynam się rumienić. Zazwyczaj rozmowa układała nam się swobonie. Teraz jest inaczej. Zawsze tak jest w dożynki. 

- Która godzina? - pytam.

O drugiej wszyscu musimy być na dożynkach, podczas których wylosują nowych uczestników Głodowych Igrzysk. Polega to na tym, że prowadząca "show" wylosowuje imiona jednego chłopaka i jednej dziewczyny z każdego dystryktu, którzy zostaną tak zwanymi "trybutami". W tym roku odbywa się drugie Ćwierćwiecze poskromienia. 50 edycja Igrzysk będzi wyjątkowa. Zamiast jednego chłopca i jednej dziewczyny wylosowane dwie dziewczyny i dwóch chłopców. Dwa razy więcej trybutów. Dwa razy więcej trupów.  Każdego roku w urodziny osoby od 12 do 18 roku życia do kuli trafia kolejna karteczka z imieniem. Co miesiąc można barć tak zwany astragal, czyli pobierać żywność za kolejną karteczkę do kuli. W kryzysowych sytuacjach brałam astragale. Jeżeli dodać do tego karteczki z urodzin, mam ich już 27. To i tak nie dużo.

- Pół do jedenastej. - odpowiada Jack.

-Ile masz już kateczek? - pytam

-Nie wiem. Coś około 40.

Robię wielkie oczy. 40? Wiem, że Jack ma trudną sytuację i na pewno brał mnóstwo astragali, ale że aż tyle? 

- Dobra, idę do domu. Muszę jeszcze naszykować sobie kieckę. I uczesać Annę. - mówię wstając i zbieram swoje rzeczy - Do jutra.

Chociaż nie wiem, czy doczekam jutra z Jackiem. Czy w ogóle raz jeszcze zobaczę ten las. 

Naprawdę nie wiem. 

Advertisement